Recenzja
W NIEWOLI OJCA
16.05.2024
"Powiedzieć można wszystko, ale nie wolno wierzyć się na słowo".
Wkurzony, milczący, krzyczący, szantażujący... Wokół figury ojca toczy się życie całej rodziny. Potęguje ją religia, która wynosi go na piedestały. Ojciec ma nad nami władzę niemal absolutną. Może stosować przemoc psychiczną i fizyczną bez żadnych konsekwencji, bo "ryby i dzieci głosu nie mają". Despotycznie przywłaszcza sobie nasze życie nawet wtedy, gdy chcemy się usamodzielnić. Czasami próbujemy się uwolnić od tych toksycznych wpływów przez całe życie - tak głęboko w nas tkwi jego postać.
"Helgi, syn Jóna" to spektakl przygotowany na podstawie tekstu islandzkiego dramaturga Tyrfingura Tyrfingssona, który w Teatrze Żeromskiego w Kielcach wyreżyserowała Marta Streker.
Helgi jest synem Jóna - bez tego dopisku w zasadzie nie funkcjonuje. Pracuje w zakładzie pogrzebowym ojca. Zajmuje się balsamowaniem i kremacją zwłok. Jón ma więc nad Helgim władzę jako ojciec i jako szef. Nie pozwala mu dorosnąć.
Dodatkowo budzi w swoim synu strach, opowiadając mu o swoich wizjach i widzeniach. Helgi próbuje nie przyjmować tego do świadomości, ale klątwa i tak będzie towarzyszyła mu niemal na każdym kroku.
Młoda mężczyzna chce wydostać się z tej pułapki fatum i w końcu się usamodzielnić. Brakuje mu jednak siły i odwagi - nie wierzy, że bez ojca da sobie radę. Szuka miłości, ale nie potrafi stworzyć dłuższej relacji ani z kobietą, ani z mężczyzną, bo to oznaczałoby pokochanie kogoś i wzięcie odpowiedzialności za drugą osobę.
Oskar Jarzombek bardzo dobrze pokazuje złożoną osobowość Helgiego - uzależnienie od ojca z jednoczesną silną potrzebą autonomii. Wiarygodny w delikatnych próbach sprzeciwu i nieco mocniejszych chwilach buntu, kiedy bierze życie w swoje ręce. Jest bardzo skupiony na roli, a jego wykonanie "Hakuna matata" naprawdę ściska za gardło.
Partneruje mu świetna Klaudia Janas jako Katrin. Trochę rozedrgana, lekko zwariowana, ale pod płaszczykiem oschłości i ironii kryje się w niej zagubiona mała dziewczynka, która potrzebuje tyle samo miłości co Helgi. Nienawidzi siebie za to, że tak bardzo przypomina swojego zmarłego ojca.
Katrin trochę narusza ten patriarchalny porządek i pokazuje Helgiemu, że można żyć po swojemu jako autonomiczna jednostka. Ich poszarpane próby stworzenia relacji, mimo że momentami bawią, mają drugie dno. Znacznie smutniejsze. Nie potrafią kochać, a kochani chcą być na własnych zasadach i w ramach wyznaczonych przez siebie granic.
Jacek Mąka tworzy postać despotycznego ojca, który drażni swoją władzą i którego trudno polubić. A Łukasz Pruchniewicz (piekarz) wzrusza delikatnością i kolejnymi próbami zbliżenia się do Helgiego.
Spektakl zbudowany jest na zasadzie kontrastów. Sceny zabawne i lekkie po chwili zmieniają się w mocne i szczere do bólu, co wprowadza widza w dyskomfort. Ten ciekawy zabieg potęguje organowa muzyka (Maciej Zakrzewski), która z czasem zagęszcza się do formy monumentalnej mszy.
Świetną i bardzo praktyczną surową scenografię zaprojektowała Katarzyna Leks. Stanowią ją trzy ruchome ściany i stoły w chłodnych kolorach. Wysuwają się na pierwszy plan, kiedy akcja dzieje się w mieszkaniu Katrin, w piekarni czy w zakładzie pogrzebowym. Te przejścia są bardzo czytelne i pozwalają płynnie przechodzić jednej scenie w drugą.
"Helgi, syn Jóna" to kawał dobrego tekstu, miejscami bardzo brutalny i obleśny o despotyzmie naszych bogów-ojców, którzy zamiast miłości wolą być nieobliczalni i groźni. Marta Streker w kieleckim spektaklu odwołuje się do motywu biblijnego ojca i pokazuje krzywdy, jakie wyrządza (czasami nieświadomie) patriarchat przekazywany z pokolenia na pokolenie.
To opowieść o tym, że rodzice chcą jak najlepiej dla własnych dzieci i tym samym wyrządzają im ogromną krzywdę mówiąc im, jak mają żyć i co dla nich będzie lepsze. To także spektakl o (czasami desperackim) poszukiwaniu miłości, próbie pokochania drugiej osoby mimo pustki w środku i nieprzepracowania przeszłości.
Specyficzny fiński humor, czasami niesmaczny i wulgarny, tak naprawdę próbuje zagłuszyć traumy rodzinne i toksyczne relacje. Próbuje, ale one i tak wybrzmiewają. Niecodzienne połączenie groteski, która z lekkością przechodzi w tragedię podczas dramatycznego finału. Interesujące rozwiązania scenograficzne, bardzo dobra muzyka i aktorstwo, które pokazuje złożoność postaci - budzi troskę i przyprawia o dreszcze jednocześnie. Warto było jechać z Wrocławia do Kielc, żeby zobaczyć ten bardzo dobry spektakl.
Najbliższy pokaz spektaklu - 14 czerwca - polecam bardzo.
Marcin Wojciechowski / Och Kultura